poniedziałek, 29 lipca 2013

Rzucanie palenia - motywacje, demotywacje i droga do sukcesu.

Jakiś czas temu rzuciłam palenie. Jak można się domyślić, nie było to łatwe. Paliłam tylko niecałe dwa lata, ale to kwestia indywidualna. Ja bardzo szybko się uzależniam, więc od sporadycznego popalania szybko przeszłam do palenia regularnego. Nie powiem, że jak smok, bo znam ludzi palących więcej niż jedną paczkę na dwa dni ;) Był to jednak już realny problem, który zaczął przeszkadzać mnie, mojemu mężowi i naszym planom na przyszłość. No to co? Czas rzucić. Zabrałam się ochoczo i... zonk. Okazuje się, że niełatwo. Zaczęłam palić na początku ostatniego epizodu depresyjnego, więc papieros był metodą na lęki i inne problemy. A chociaż depresja jest uleczalna, to skłonność do lęków i nadmiernego stresu nie. Trzeba było opracować jakiś system motywacji.



Rok temu odkrycie znajomych - e-papieros. Musiałam mieć i ja. Nikotyny czuć w tym nie było wcale, choć "paliłam" siekierę 24mg. Nie działało, w dodatku wysuszało gardło. Po miesiącu wróciłam do "analogów" (śmieszy mnie ta nazwa) i tak już zostało do końca. W pranie mózgu, akupunkturę i gumy do żucia czy plasterki nie wierzyłam nigdy. Wiem, że sporo tych metod na niektórych działa, ale sporo to też klasyczne wyłudzanie kasy. W dodatku otoczenie wie, jak zdemotywować człowieka.


1. "Wiesz, ile kasy na to idzie? Byłabyś bogata, gdybyś nie paliła". 
Palenie drogi nałóg, racja, ale kasa i tak rozchodzi się na inne rzeczy. Nie ma czegoś takiego jak oszczędzanie przez niepalenie.

2. "Fuuuj, śmierdzi."
Mów do mnie jeszcze. Ty pójdziesz, a ja z tym smrodem zostanę. Nie znosiłam smrodu papierosów, zima czy lato paliłam zawsze na balkonie, bo w mieszkaniu bym tego nie zniosła. Myłam włosy codziennie, miałam specjalne ciuchy "od palenia".

3. "Laska z petem nikogo nie kręci". 
Owszem, kręci. Nie jest to żadne usprawiedliwienie dla palenia, ale nie takie fantazje ludzie miewają.

4. "Umrzesz na raka."
Albo jutro spadnie mi cegła na głowę. To też możliwe, ale nie powstrzymuje przed wychodzeniem z domu. Moja babcia pali 55 lat, a płuca ma. Bez raka. Też uważam, że to niesprawiedliwe, naprawdę.

5. "Rzuć dla mnie."
Jeśli nie umiem rzucić dla siebie, nie umiem tym bardziej dla nikogo innego.

Znalazłam sobie własną motywację - system rzucania przez ograniczanie. Wiem, że to nic nowego. Rozpisałam sobie szczegółowo plan na 8 tygodni:

1. tydzień - papieros co 2 godziny
2. tydzień - papieros co 3 godziny
3. tydzień - papieros co 4 godziny
4. tydzień - papieros co 5 godzin
5. tydzień - papieros co 6 godzin (3 dziennie)
6. tydzień - papieros co 7-8 godzin (2 dziennie)
7. tydzień - papieros co 9-10 godzin (2 dziennie)
8. 1 papieros dziennie, o dowolnej porze.

Tak miało być. Okazało się możliwe do realizacji! Każdy kolejny tydzień przekonywał mnie, że mogę wytrzymać tę godzinkę dłużej i że muszę dać radę dalej, skoro tak ładnie mi idzie. To dawało mi pełen komfort psychiczny. Jedna żelazna zasada: żadnego kroku w tył. Jeśli było wyjątkowo trudno, dopuszczałam pozostanie tydzień dłużej na tym samym poziomie, ale nie wolno wracać do stanu sprzed 2-3 tygodni. Dla fizycznego aspektu uzależnienia miało to też sporo plusów: organizm stopniowo przyzwyczajał się do coraz mniejszych dawek nikotyny bez szoku w postaci nagłego rzucenia.

 

W 8. tygodniu zrypało się po całości, kupiłam dodatkową paczkę (a miałam już wyliczone do końca) i znów paliłam dużo, ale częściowo czuję się usprawiedliwiona - raz, że odpokutowałam, a dwa - naprawdę rzadko osobiście ratuję zwierzaki z kontenerów na śmieci, więc mimo wszystko nie czułam dużych wyrzutów sumienia ;) Plan pozostawał bez zmian; miałam rzucić całkowicie po tym tygodniu. Dopaliłam wszystko w piątek i od soboty przestałam palić. Tak trwa to do tej pory, obecnie prawie 2 miesiące.

Nie ciągnie mnie. Kiedy inni palą i mi proponują, ja grzecznie odmawiam. Nie jestem skrajną przeciwniczką, która tępi "plebs palący" - za dobrze pamiętam, jak czasem było trudno. Nie będę potępiać ludzi, każdy robi ze swoim życiem, co sam chce. Ale jestem dumna, że mi się udało! Czasem śni mi się, że chcę zapalić, ale po przebudzeniu nic już takiego nie czuję. Wiele rzeczy się zmieniło. Zaczęłam ogólnie zdrowiej żyć, uprawiać sport, jeść racjonalnie (nie mylić z dietą). Rzucenie palenia wymagało sporej motywacji, ale samo w sobie było też ogromną motywacją do zmian. Zmienił mi się smak, węch akurat nie, bo akurat mam alergię, ale kiedy przejdzie, to pewnie wiele się zmieni ;) Nie dostaję zadyszki, mam naprawdę dobrą kondycję. Kaszel już mnie nie męczy. I nie czuję się uwiązana, nie muszę pilnować papierowych zawiniątek w tekturowym pudełku, nie muszę wiedzieć, ile ich mam i mieć w każdej chwili odłożonych 12 zł na kolejne.

Wierzę, że każdy może rzucić, jeśli tego CHCE. Nie wolno się poddawać, nawet, jeśli złamało się raz, drugi, trzeci. W końcu się uda, niewiele osób rzuciło od razu. Nie można czekać, aż papierosy same przestaną smakować. Z każdym dniem będzie trudniej. Właściwa chwila jest zawsze. Ja ostatnie papierosy wypaliłam pilnując zwierzaka po operacji. Normalnie byłby to dla mnie pretekst do wzmożonego palenia. Ale dałam radę mimo to. I dam radę dalej :)

4 komentarze:

  1. Gratulacje:)
    Mój ojciec nie pali od 8 lat ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) To na razie mały sukces, ale liczy się nie tylko czas, ale i nastawienie do dawnego nałogu. Ja wciąż bojowo, nie mam zamiaru pozwolić sobie na chwile słabości :)
      8 lat to piękny wynik :) Ja chyba powtarzam schemat moich rodziców - palę krótko i rzucam w młodym wieku.

      Usuń
  2. Notka akurat pode mnie. Popalam regularnie od jakichś 3 miesięcy, zaczęło się standardowo: do piwa, na imprezie, jak ktoś mnie poczęstował, później oprócz imprez był 1-2 papierosy dziennie, rano do kawy i wieczorem do spaceru. A teraz czuję, że wymyka mi się to spod kontroli. Fakt, nieodmiennie paczka wystarcza mi na tydzień i są dni takie, w których nie palę w ogóle, ale są też takie, że wypalam po 5-6 sztuk, a to, jak na mnie, bardzo dużo. Więc oficjalnie postanowiłam ostatnio, że po tegorocznym Woodstocku czas wziąć się w garść i ograniczyć, wrócić do stanu początkowego, czyli palenia okazyjnie na imprezach. Czemu nie rzucić całkiem? Bo po prostu lubię palić i fajka + piwo to ostatnio jedno z moich ulubionych połączeń. A może będzie tak, że jak już ograniczę, to sama stwierdzę, że nie muszę palić w ogóle :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem "jakaś inna". Do kawy raz zapaliłam, to poszłam spać zaraz potem. A do alkoholu mi nie pasuje, jak piłam, to nie paliłam. Mam koleżankę, która pali raz na ruski rok i bardzo uważa, żeby nie wpaść w nałóg (ale ona ma silną wolę, nie to co ja), bo po prostu to lubi. Ale nie znosi być uzależniona. Też bym tak chciała, ale ja jednak łatwo się uzależniam. Anyway, czasem na imprezie palenie było gwoździem do trumny, tzn. do rzygania - taki był skutek łączenia z alkoholem ;)
      Jeśli ograniczysz, to zobaczysz 1) jak trudno/ łatwo Ci to przyszło, 2) jak "niewiele" trzeba by wyeliminować palenie ze swojego życia (punkt 1) i 2) nie wykluczają się wbrew pozorom). Mi to dało kopa do dalszego ograniczania. Ale mam obsesję na punkcie planów, nie zniosę, jak mi coś źle wygląda w grafiku ;) Mam nadzieję, że Tobie się uda bez spiny i bez większych cierpień.

      Usuń