piątek, 19 lipca 2013

Moje najlepsze i najgorsze nawyki żywieniowe

Na razie tego bloga nie czyta pies z kulawą nogą, ale może kiedyś to się zmieni ;) Witam ponownie. Jak już pisałam, ten blog służyć będzie głównie do motywowania. Mnie, a jeśli komuś jeszcze to pomoże, to super. Pisałam też, że niespecjalnie przykładam wagę do... wagi, nie odchudzam się i nie lubię, gdy ktoś z bólem mówi "ale ja nie zjem twojego ciasta, muszę się odchudzać" ;) Nie jestem jednak absolutnie zwolenniczką siedzenia na kanapie i tłumaczenia otyłości "kobiecymi kształtami". Uważam, że we wszystkim należy znaleźć umiar, a zmianę diety należy zacząć od dobierania do niej rzeczy zdrowszych, a nie mniej tuczących. Boom na dietę Dukana w ogóle mnie nie ruszył, bo złapałam się za głowę na myśl o spustoszeniach, jakie może taka dieta poczynić w organizmie. Wiele osób ze znajomych schudło, nawet 30 kg - ale wciąż zastanawiam się, kiedy i jakie powikłania staną się ich problemem. Nie, nie. To nie dla mnie. Postanowiłam wypisać sobie 5 najlepszych i najgorszych nawyków żywieniowych od momentu zmiany diety na bardziej świadomą i zdrową. Zachęcam wszystkich do tego samego - pomaga to spojrzeć na swoją dietę z dystansem i zaplanować wprowadzanie zmian w sposób rozsądny.



Najlepsze nawyki żywieniowe


 1. Regularność posiłków, 4-5 posiłków dziennie.
 Udało mi się to osiągnąć. Nie ukrywam, że mój tryb życia temu sprzyja - gdyby pracowała na etacie lub miała inne absorbujące zajęcie poza domem, mogłoby to być dużo trudniejsze. Ilość posiłków zależy od godziny, o której wstanę ;) Czasem udaje mi się zjeść 5, czasem tylko 4.  Z reguły ostatnim jest jabłko, jem jakieś 2 godziny przed snem, dłużej bym nie wytrzymała. 

2. Ograniczenie ilości mięsa. 
Przez ostatnie 2 miesiące byłam praktycznie na diecie wegetariańskiej (bez ideologii, po prostu miałam dość mięsa i byłam ciekawa, czy się bez niego obejdę). Niespecjalnie mi go brakowało w kuchni, kotlety robiłam ze wszystkiego (moje ulubione - z marchwi i soczewicy). Obecnie jem mięso 1-2 razy w tygodniu i raz rybę.

3. Spożywanie warzyw i owoców, ograniczenie słodyczy.
Teraz pora taka, że niemal każdemu się to uda, jeśli tylko chce. Mam nadzieję, że zimą też dam radę. Codziennie jem owoce i warzywa, owocami zastąpiłam słodycze. Rzecz jasna, zdarza mi się zjeść coś słodkiego - w moje urodziny upiekłam tort i wiele innych ciekawych rzeczy, którymi oczywiście też się poczęstowałam, bo jakżeby inaczej. Ale to od święta. Mąż uparcie przynosi do domu słodycze i musi jeść sam ;) 

4. Picie zielonej herbaty.
Tutaj mam dość ułatwioną sytuację, bo zieloną herbatę uwielbiam ;) Musi być dobra. Lubię czasem wypić standardową "siekierę" z gunpowdera, nawet takiego z supermarketu, ale do nałogowego picia wybieram tylko taką porządną herbatę. Moją ulubioną jest jaśminowa, bo zapach jaśminu kocham od zawsze. Czasem pijam też czarną i białą, za czerwoną nie przepadam. W żadnym razie nie może być aromatyzowana, bo od razu to wyczuwam. Za herbatę jestem w stanie zapłacić naprawdę dużo. Swoją jaśminową zamawiam z Allegro i choć kosztuje 20-30 zł za 100g, nie zamieniłabym jej na żadną inną ;)

5. Tylko woda, żadnych słodkich napojów gazowanych. 
Nie mam pojęcia, jak cola mogła mi kiedyś smakować! Mój mąż czasem pije, moi rodzice niemal codziennie piją, a ja nadal nie kumam, jak takim słodkim sztucznym czymś można w ogóle zaspokoić pragnienie. Ja mogę napić się wyłącznie wodą. Zazwyczaj gazowaną (może mniej zdrowa, ale lepiej zaspokaja pragnienie). Dodaję czasem plasterek cytryny lub odrobinę jakiegoś soku, choć z sokami uważam, bo teraz kupienie jakiegoś naturalnego soku bez ulepszaczy graniczy z cudem. A woda - tylko zimna. Wojuję z mężem, bo zawsze zapomina schować ją do lodówki ;)




Najgorsze nawyki żywieniowe 


1. Piwo. 
Alkohol jako taki mógłby dla mnie nie istnieć. Nawet wino, choć je lubię. Ale piwo... z piwem niestety łączy nas długi i romantyczny związek od pierwszego wypitego w krzakach piwa w czasach gimnazjum ;) Obawiam się, że trudno będzie mi z niego zrezygnować, ale i tak czeka mnie w przyszłym roku (mam nadzieję) ciąża, więc będę musiała. 

2. Chipsy.
Istnieje 1000 zamienników (z których korzystam!), a i tak nic nie zastąpi dobrych, paprykowych Laysów. Moja miłość do nich sięga lat 90-tych, odkąd pojawiły się na rynku, a ja miałam tego piątaka tygodniowo, by je kupić. Nie jadłam ich rzecz jasna tak często, ale przyznaję - kiedy mogłam i kiedy mama nie widziała ;) Obecnie przed nikim nie muszę się ukrywać i... mam odwieczną walkę ze sobą ;)

3. Pieczywo.
Czym jest śniadanie bez kanapek? Przecież inaczej nie da się najeść. Tak, przyznaję. Jem pieczywo, choć i tak raz dziennie to nie to, co kiedyś ;) Zawsze kupuję chleb razowy, mój mąż piecze cudowny domowy chleb, nie mogłabym się bez niego całkowicie obyć. Ograniczenie to i tak już duże poświęcenie.

4. Kupowanie tanich produktów z kiepskim składem.
Czytam składy na kosmetykach, czytam i na jedzeniu. Ale nie jestem milionerką. Czasem żywność pozbawiona "złych" dodatków jest nieproporcjonalnie droga. Czasem po prostu nie mogę inaczej lub nie chce mi się inaczej kombinować. Albo mam ochotę na coś, w czym na nieszczęście znajdują się "ulepszacze".

5. ...do powyższego, choć to punkt oddzielny: kupowanie mrożonych ryb.
Tylko wyjaśnijcie mi, gdzie można kupić świeże. Liczba dobrych sklepów rybnych w mojej okolicy skurczyła się praktycznie do zera, a nie mieszkam na pustyni. Czasem dostanę od teściowej kawałek łososia, ale to od święta. Gdyby dostępność świeżych, dobrych ryb była większa, wyeliminowałabym mrożonki całkowicie.


Myślę, że zrobienie takich dwóch list sporo pomaga - ja już widzę, nad czym powinnam popracować, a co zostawić w spokoju jako dobre i już wypracowane. W weekend mnie nie będzie - czas na odrobinę życia poza Internetem ;)

1 komentarz: