środa, 7 sierpnia 2013

Henna - pierwsze wrażenie

Muszę trochę reanimować bloga, bo za tydzień wyjeżdżam i pisanie będzie dodatkowo utrudnione (Internet z komórki). Zdecydowałam się zrobić "coś" z włosami. Od 2 lat niestety miałam pocieniowane włosy poniżej ramion, które po 1) znudziły mi się, po 2) nie wyglądają zbyt fajnie, o ile się ich regularnie nie traktuje nożyczkami u fryzjera. Trudno dbać o końcówki, kiedy wszystkie są innej długości. Postanowiłam zejść z cieniowania, co jest dla wielu dziewczyn bardzo trudne, bo zależy im na długości. Ja mam podejście, że włosy to włosy - odrosną, więc ochoczo oddałam się w ręce... pracownika administracji państwowej, czyli własnego męża wyposażonego w nożyczki fryzjerskie, którymi miał obciąć mi włosy "do ramion". Po wysuszeniu okazało się wprawdzie, że sięgają tylko do brody ;) ale dla mnie to nieistotny szczegół (dokonałam zresztą zemsty tnąc go potem na 3 mm). Teraz naprawdę niewiele zostało z cieniowania. Parę pasemek tuż obok grzywki i tyle. Jeszcze parę razy wyrównam i będę mogła już śmiało zapuszczać. Drugim krokiem ku lepszym włosom była henna. Odpuszczam sobie wszelkie chemiczne farby, Color&Soin się nie sprawdził, a reszta aptecznych jest albo droga, ale niepolecana z powodu trwałości (u mnie tę trwałość trzeba dodatkowo dzielić przez 2). Zamówiłam sobie hennę Khadi, bo kremy ze sztucznymi barwnikami "na bazie henny" też kiedyś testowałam i po 3 myciach nie było po nich śladu. Wczoraj dokonało się - na recenzję za wcześnie, bo jeszcze nie mam jak przetestować trwałości, ale zawsze mogę opisać pierwsze wrażenia. 


Użyłam henny z amlą i jatrophą, która miała dać "na jasnych włosach kolor intensywnej czerwieni, a na ciemnych głębokiego mahoniu". Wiadomo, że obietnice producenta to jedno, a rzeczywistość bywa różna. Mi chodziło o tę czerwień jako o odcień, koloru sobie nie obiecywałam. Miałam ciemny odrost, a resztę spraną już niemal całkowicie z Syossa (bo Color&Soin to już w ogóle pieśń przeszłości). Ciemny odrost jakoś tragicznie u mnie nie wygląda, wiedziałam, że henna nie zakryje go całkowicie. Umyłam wcześniej włosy szamponem bez silikonów (chyba żaden mój szampon nie ma silikonów, ale na wszelki wypadek użyłam mojego najmocniejszego, tj. Isana Med) - jest to istotne, bo silikon nie pozwala hennie odpowiednio zadziałać. Otworzyłam paczkę magicznego proszku i zaczęłam rozrabiać w wodzie.




Zapach jest bardzo intensywnie ziołowy. Z początku wydał mi się nieprzyjemny, ale po chwili się przyzwyczaiłam. Piję pokrzywę i inne ziołowe świństwa, to jestem przyzwyczajona ;) Połączenie wody i proszku w odpowiednich proporcjach daje nam mało apetyczne kolorem błoto. Na moje skrócone włosy spokojnie wystarczyła połowa opakowania. 

Nie liczcie, że będzie się nakładało łatwo. Przy krótkich włosach można to zrobić w pojedynkę, ale po zapuszczeniu będę chyba zaprzęgać mojego nieocenionego męża, który nieraz już sprawdził się przy farbowaniu włosów ;) Błoto to nie krem z drogerii - to jednak błoto, trudno je rozprowadzić na włosach, ale przynajmniej nie trzeba się z tym spieszyć. Po dokonaniu dzieła nałożyłam czepek i owinęłam ręcznikiem (przy 42 stopniowym upale na zewnątrz - jestę hardkorę). Siedziałam tak 2 godziny, bo zawsze przy farbach brałam czas maksymalny z uwagi na moje i tak beznadziejne trzymanie się kolorów. Po 2 godzinach poczęłam zmywać błoto, po czym dokonałam wstępnego wysuszenia (tj. grzywki, bo grzywkę muszę suszyć suszarką, choćby chłodnym nawiewem, ale muszę, inaczej się nie ułoży). Potem, gdy włosy wyschły całe, wpadłam w zachwyt. 

Kolor jak kolor - podobno ma jeszcze ściemnieć i się pogłębić. Poblask raczej miedziano-złoty, niż czerwony, odrost rzecz jasna widoczny, ale na całej reszcie - ładna, naturalna, niekrzykliwa czerwień. Taka bardziej ruda niż czerwona. Wiadomo - henna to nie farba. Bardziej niż kolor zachwycił mnie wygląd włosów - objętość, grubość, po prostu WOW! Warto było. Nawet dziś, po całej nocy, po rozczesaniu włosów nie widzę, aby oklapły.

Zdjęć nie będzie w tej chwili, bo nie umiem robić sobie fotek do lustra - zrobiłam jedną, na której uwieczniłam własną dupę, która w tym wpisie nikogo interesować nie powinna ;) Po czym padły mi baterie w aparacie (one mają to wyczucie chwili). Zrobię w najbliższych dniach, czy też raczej poproszę Nieocenionego, by zrobił - pochwalę się fryzurą i kolorem :)

1 komentarz:

  1. E tam, nakładanie błotka na długich włosach wcale nie jest takie skomplikowane, to tylko kwestia wprawy. Moje futro sięga teraz do talii, a przy tym koszmarnie, KOSZMARNIE się plącze (nie ma mowy o rozczesaniu na mokro) i jakoś idzie. Pierwsze nakładanie henny, co prawda, zajęło mi około godziny, ale teraz, po wypracowaniu odpowiedniej techniki, wyrabiam się w pół godziny, więc tragedii nie ma.

    A kolorem i fryzurą pochwal się koniecznie :)

    OdpowiedzUsuń